D E D Y K A C J A

Historia, którą opowiem, sięga roku 1942, a więc zdarzenie żyje w mojej pamięci już wiele dziesiątków lat. Cóż wart byłby człowiek, który zdolność umysłu do przyswajania i przypominania przeżyć pozostawiłby tylko sobie, dlatego proszę o chwilę uwagi.

W swoim, dość bogatym księgozbiorze posiadam księgę wyjątkową; "Historię Żydów" autorstwa profesora H. Graetza (tom I wydawnictwo Judaica Warszawa 1929). Karty księgi już pożółkły, ale dowód nadziei i wiary zapisany w dedykacji na stronie drugiej godny jest, moim zdaniem, szczególnej uwagi. Pisząc te słowa cofam czas, wracam myślami do tamtych dni, przypominam pojedyncze zdarzenia, bo całości, chyba, objąć już nie potrafię. Snuję przypuszczenia, domyślam się i żywię nadzieję, że być może, choć szansa coraz mniejsza, odszukam adresata dedykacji, lub choćby podpisanych pod dedykacją życzliwych ofiarodawców, (a może ich bliskich) bo sama księga nie odda już prawdy; skrywa bowiem los jednego z tragicznych uczestników masowego ludobójstwa-Holocaustu, najprawdopodobniej mieszkańca Wolbromia, niewielkiego małopolskiego miasteczka.

Moja św. pamięci Mama już w roku 1946 wysłała do krakowskiej prasy fotograficzną odbitkę strony z dedykacją i prośbą o pomoc w odnalezieniu (o ile przeżył) adresata. Niestety, list pozostał bez odpowiedzi. Księga na długie lata powędrowała do szuflady.

Czy zapomniałem? Na pewno nie. Nie udało się Mamie, może ja będę miał więcej szczęścia.

Przy drodze wylotowej z Wolbromia w kierunku Krakowa, na lekko pochyłym gruncie jest żydowski cmentarz z czterech stron otoczony kamiennym murem: niemy świadek Holocaustu. Żydów, którzy po wysiedleniu z wolbromskiego getta, wpadli w ręce niemieckich oprawców, natychmiast tam rozstrzeliwano, a kiedy należało zlikwidować większą grupę, zabijano ich dwieście metrów dalej, w leśnej dolince, przez miejscową ludność nazywaną Kabaniną. Pojedyncze strzały w tył głowy kończyły życie upodlonych, niewinnych ludzi, którym wcześniej, dla siebie, rozkazano kopać głębokie doły. W trzech masowych mogiłach spoczywa tam ponad osiemset ofiar.

Zapamiętałem. Skończyłem właśnie dziesięć lat i już doskonale zdawałem sobie sprawę czym była wojna i jacy byli Niemcy. Jeszcze w wiele dni po morderstwie, w najbliższym otoczeniu grobów, przykrytych jedynie cienką warstwa ziemi, można było zobaczyć resztki garderoby i (?) niezapisane skrawki papieru wetknięte w leśny mech lub, po prostu, w ziemię. My, dziesięcio-, dwunastoletni chłopcy jako pierwsi na jeszcze świeżych mogiłach zapaliliśmy świeczki. Gdyby między dobrem, a złem przeprowadzono granicę, biegłaby teraz skrajem tamtej, leśnej dolinki.

Wolbrom wrzesień-październik 1942 r.

Brzegiem lasu, tuż za końskim targowiskiem, wiła się ścieżka, wchodziła w las i po stu, może stu trzydziestu metrach ginęła w zielonych kępach jagód i pojedynczych, dość wysokich, kłujących jałowcach. Ścieżką tą prowadzono na śmierć niewinnych. Mama nazwała ją Via Dolorosa. Pomimo kategorycznego zakazu rodziców, jak to chłopak, przezwyciężając strach poszedłem Tam. Świeciło słońce, dzień był chłodny, las cichy, przerażająco cichy, serce chciało wyskoczyć z klatki piersiowej. Co chwilę przystawałem, rozglądając się bacznie: paraliżował mnie strach. I wtedy... około trzydzieści metrów, od zasypanych mogił, tuż przy ścieżce... to był mały kopczyk, bliźniaczo podobny do takiego, jakie budują mrówki. Ledwie zatrzymałem na nim wzrok. Przeszedłem i natychmiast wróciłem, bo coś, jakby promyk słońca wyleciał z kopczyka i zatańczył na korze rosnącej tuż obok sosny. Stanąłem, spojrzałem na boki i uspokojony ciszą pochyliłem ciało. Najpierw było zdziwienie, potem przyszedł lęk. W kopczyku ukryta była książka zawinięta w śliski, błyszczący celofan. Podniosłem ją ostrożnie i przekartkowałem: "Historia Żydów tom I". I wtedy zobaczyłem tę dedykację.

"Poznaj historię narodu, który ustanowił obowiązek dobrych uczynków.
Od dziś stajesz się synem przykazania.
Życzymy ci dużo szczęścia na nową drogę życia"

Kraków 22.lutego 1936
I osiem, tylko częściowo czytelnych podpisów.

żydowska książka z Wolbromia Jewish book from Wolbrom

Przeczytałem ją bez specjalnej emocji. Chwilę później usłyszałem ludzkie głosy. Uciekłem w kierunku tzw. Szerokiej Drogi, leśnej piaszczystej ścieżki prowadzącej w stronę domku hycla. Książkę ukryłem pod mchem. Dopiero po trzech, może czterech dniach przyniosłem ją do domu i pokazałem Mamie, kłamiąc, że "znalazłem ją blisko końskiego targowiska". Mama przeczytała dedykację, przeżegnała się i powiedziała: "mój Dobry Boże, to zapewne własność jednego z tamtych rozstrzelanych. Świeć Panie na jego duszą".

Pełną prawdę wyjawiłem rodzicom dopiero w styczniu 45 roku, już po wyzwoleniu.

Holocaust wpisał się w życiorysy wielu osób, w ten znaczący czas zagłady i barbarzyństwa. Potem nadeszły lata kiedy było niedobrze widzieć zbyt dużo i rozumieć. Należało zapomnieć, albo przeczekać, aż powróci normalność, a ludzie staną się bardziej przyjaźni. Tak więc przyszedł mój czas. Również i ja starałem się opowiedzianą historią zainteresować polskie media. Niestety. Promyk nadziei nadszedł z innej strony, zza oceanu. Moja córka od wielu lat mieszka w Kanadzie. W ubiegłym roku w czasie pobytu Agnieszki w kraju opowiedziałem jej tę niecodzienną historią. Córka po powrocie do Kanady nawiązała kontakt z redaktorką Carolyn Blacman, dziennikarką jednej z torontońskich gazet i powtórzyła moje opowiadanie. Dwa tygodnie później ukazał się gazecie dość obszerny artykuł i sprawa ruszyła z miejsca. Rozdzwoniły się telefony, przychodzą sms-y i e-maile z USA, Australii, Francji, również z Kanady. Istnieje cień nadziei, że może ktoś z podpisanych pod dedykacją albo ich rodzin, odnajdzie swoje nazwisko - w jednym przypadku, choć nie wiem tego na pewno, być może tak się stało? Zdaje się, że złapaliśmy początek sznurka... ale szukamy dalej.

W maju lub czerwcu br wybieram się na kilka dni do Wolbromia, aby uzupełnić dokumentację fotograficzną i porozmawiać z świadkami tamtych tragicznych zdarzeń. Żywię nadzieję, że nastąpi dalszy ciąg.

tekst: Maciej Przegonia

powrót