Menachem Turek |
Życie i zagłada Żydów w Tykocinie podczas niemieckiej okupacji |
Tykocin jest małym polskim miasteczkiem położonym na brzegu rzeki Narew. Do wojny ludność liczyła blisko 4.000 osób, Żydów było 2.000 osób. Wśród wszystkich okolicznych społeczności żydowskich na ziemi podlaskiej samo miasto, jak także żydowskie osadnictwo, zaliczało się do najstarszych. Tykocin był miastem słynącym daleko ze znakomitości, wielkich uczonych, znawców Tory, Żydów z patriarchalnymi brodami, a przy tym wielkich kupców i przedsiębiorców. Synagoga, którą zbudowano w XV w., wzbudzała we wszystkich zwiedzających podziw swą kolosalną bryłą, starymi napisami na ścianach, parochetami zdobionymi srebrnymi inicjałami ofiarodawców, które nosiły na sobie piętno stuleci, ciężkimi i olbrzymimi żyrandolami i kandelabrami, kunsztownie rzeźbioną aron ha-kodesz, amuletami w ścianach, które wskazywano drżącym palcem. Tykocin był niegdyś siedzibą Waad Arba Arcot. Urząd rabina Tykocina słynął w świecie rabinackim. Stąd bierze się to, że mieszkańcy Tykocina otrzymali przydomek "tykocińskich arystokratów" i jako tacy byli znani w całej okolicy. Z powodu wielu przyczyn natury gospodarczo-ekonomicznej na początku XX w. bogate, kupieckie, żywotne miasto Tykocin zaczęło ekonomicznie wegetować. Młodzież, nie mając perspektyw urządzenia się na miejscu, na fali emigracyjnej wyruszyła i rozpłynęła się po wszystkich stronach kuli ziemskiej. Początkowo szczególnie silny był prąd do Ameryki, a później, po pierwszej wojnie, młodzież, a nawet całe rodziny ciągnęły do Erec Izrael. Należy przy tym podkreślić, że Żydów z Tykocina unosił i uskrzydlał duch syjonistyczny i kto tylko miał możliwość, wyjeżdżał do Erec Izrael. Dlatego dzisiaj znajduje się tam duża kolonia tykocińskich Żydów, wielu ziomków z Tykocina przebywa także w Stanach Zjednoczonych. Powiązani tysiącami nici ze swoimi synami i córkami w szerokim świecie tykocińscy Żydzi żyli spokojnie i skromnie, cierpieli i mieli nadzieję na lepsze czasy. Nadszedł rok 1939. Złe wichry atakującego hitlerowskiego faszyzmu zaczęły siać nieporządek, rzezie i zagładę we wszystkich krajach Europy. Po Czechach ognisty pysk hitlerowskiego molocha pochłonął Polskę i najpierw diabelska ręka dosięgła żydowska społeczność w Polsce, do której Berlin i Monachium już od lat słały groźby i zapowiedzi zagłady i zniszczenia. Na początku wojny, we wrześniu 1939 r. Tykocin niewiele ucierpiał. Podczas zajmowania Polski pojedyncze niemieckie oddziały wojskowe zatrzymały się tylko na 3 dni w miasteczku. Po zajęciu miasteczka żołnierze niemieccy chodzili od domu do domu. Zabrali wszystkich mężczyzn i umieścili w kościele razem z mężczyznami polskiej narodowości. Kościół został obstawiony bronią maszynową, bez wody i chleba ludzie ci przesiedzieli tam trzy dni, dopiero kiedy oddziały wojskowe pomaszerowały dalej, ludzie ci zostali wypuszczeni na wolność. W ciągu tych trzech dni wiele domów żydowskich zostało ograbionych. Wkrótce poczuliśmy, że wszystko jest bezpańskie, nie tylko zgromadzone rzeczy materialne, ale nawet życie ludzkie. Dzięki szybkiemu marszowi Armii Czerwonej nazistowskim mordercom nie udało się zbyt wiele zdziałać. W Jom Kipur w trakcie recytowania modlitwy kol nidre, kiedy Żydzi zgromadzili się w synagodze i prosili Boga o litość, do miasteczka zajechało 5 samochodów ciężarowych z niemieckimi żołnierzami z pobliskiej szosy od Jeżewa, którą się wycofywali zgodnie z umową z Rosją Sowiecką. Siekierami wyważali zamknięte żydowskie sklepy, ładowali wszystko na samochody i zadowoleni z zebranego łupu opuścili miasteczko. Żydzi odetchnęli nieco swobodniej, ale nie całkiem, ponieważ w miasteczku pokazali się różni maruderzy, byli polscy policjanci i różne nieznane reakcyjne elementy, które ciągnęły za Niemcami, uciekając przed zbliżającą się Armią Czerwoną. Te osoby rozpowszechniały dzikie pogłoski starej treści, że Żydzi w Grodnie i także w innych miejscach lali gorącą wodę na głowy polskich żołnierzy, że należy zabić wszystkich Żydów. Ta podżegająca agitacja nie miała żadnych skutków dzięki temu, że pierwszego dnia Jom Kipur 1939 r. czołgi sowieckie wkroczyły do miasteczka i swym potężnym hałasem uciszyły i zdusiły na dłuższy czas głos jadowitego antysemityzmu, który był pielęgnowany przez ostatnie kilka lat przed wybuchem wojny przez panujący tu reżim sanacyjny. Żydzi z Tykocina ze szczególną sympatią przyjęli i powitali Armię Czerwoną, poczuli się wolni, odetchnęli świeżym powietrzem i z wdzięcznością i uznaniem stawili się na służbę władzy sowieckiej, która przystąpiła do zaprowadzania porządku, opartego na zasadach miłości ludzi i narodów, równouprawnienia, wolności i równości. Ten stan trwał do dnia 22 czerwca 1941 r. Błyskawicznie rozniosła się smutna wia domość o zdradzieckiej napaści armii niemieckiej na Rosję Sowiecką. Powietrze stało się naelektryzowane, machina wojenna została puszczona w ruch z całym impetem. Skumulowana energia wojenna została wyładowana w pierwszym rzędzie na polskiej ziemi. Sukcesy armii hitlerowskiej dały się zauważyć zaraz w pierwszych dniach. Z powodu nieoczekiwanego, skoncentrowanego, wprost morderczego ataku wszystkich rodzajów broni rozbite zostały wszystkie wojskowe punkty oporu Armii Czerwonej, która zdezorientowana chaotycznie uciekała na wschód. Niemcy, upojeni zwycięstwem, zajęli większe miasta, ważne punkty kolejowe i sta le parli naprzód, dlatego prowincja w wielu miejscach przez miesiąc nie widziała Niemca. Dlatego właśnie Niemcy jeszcze przed wybuchem wojny swą jadowitą, podżegającą propagandą i zaszczepianiem wśród ludności polskiej diabelskiej nauki hitlerowskiej postarali się, aby świętą robotę wyniszczenia Żydów można było wykonać bez ich pomocy. Ludzie ONR-u i różne inne elementy reakcyjne od razu wyczuli obecność swych duchowych przywódców i wzięli się do pracy. Ich pierwszym czynem w Tykocinie był zorganizowany napad rabunkowy na żydowskie domy. Kilka dni po wybuchu wojny tłum Polaków pod kierownictwem dawnych narodowców, doświadczonych w przedwojennej akcji bojkotowej przed sklepami żydowskimi, rzucił się na żydowskie domy i całkowicie je spustoszył. Wśród najdzikszych gróźb, wezwań do zemsty i przekleństw tłum upojony chęcią rabunku wyciągał z żydowskich domów wszystko, co tylko znalazło się pod ręką. Z okolicznych pobliskich wsi przybywali furmankami chłopi i zabierali także meble. Ten napad trwał dwa dni, ustał dopiero wtedy, kiedy żydowskie domy zostały dosłownie puste. To był pierwszy cios, jaki otrzymała ludność żydowska w Tykocinie. Ból był bardzo duży nie tyle dlatego, że cale mienie i dobra gromadzone od pokoleń naraz znikły i nazajutrz nie było nawet garnuszka, w którym mężna było coś ugotować, ale również dlatego, że zostało to zrobione rękami miejscowych ludzi, wśród których Żydzi się obracali i z którymi od pokoleń żyli w przyjacielskich stosunkach. Żydzi w Tykocinie od razu poczuli, że są poza prawem. Ich życie zostało oddane w ręce byłego pastucha, Antka Jakubiaka , który został komendantem świeżo utworzonej polskiej policji. Pod koniec czerwca do Tykocina przyjechała mniejsza grupa wojskowa, która przystąpiła do sprzątania budynku dawnego zarządu miasta (sielsowiet). Kilku niemieckich wojskowych rozeszło się po mieście, zebrali grupę starszych Żydów, znacznych gospodarzy z długimi brodami, około trzydziestu osób, i obładowanych miotłami, przy akompaniamencie przekleństw i drwin, zaprowadzili ich do wspomnianego budynku, by go oczy ścili i doprowadzili do porządku. W miasteczku od razu rozeszła się informacja, że Niemcy zaprowadzili Żydów na cmentarz na rozstrzelanie. Fakt ten zrobił przygnębiające wrażenie na wszystkich Żydach. Ku wielkiemu zdziwieniu polskiej ludności wieczorem, po zakończeniu pracy, Żydzi zostali uwolnieni. Grupa wojskowych opuściła Tykocin i odtąd przez kilka dni nie widziano Niemca na oczy. Święta praca prześladowania Żydów została przeprowadzona z największą dokładnością bez pomocy Niemców, przez rodzimych, polskich współobywateli z miasteczka. Natychmiast też został zorganizowany zarząd miasta z byłym burmistrzem Janem Fibichem, osobą niemieckiego pochodzenia. Związali się z kreiskomisarzem z Łomży i wysłali tam donosy na Żydów. Wiadomo, że burmistrz Fibich przedstawił listę komunistów, która objęła prawie całą żydowską młodzież. Utworzono komisję śledczą pod kierownictwem Edmunda Wiśniewskiego, który badał i protokołował wszystkie krzywdy i niesprawiedliwości, jakie Polacy jakoby cierpieli od Żydów komunistów i od żydowskich milicjantów w czasie panowania sowieckiego. Polsko-faszystowscy władcy miasteczka Tykocina od razu poczuli swoją nieograniczoną władzę nad Żydami i całą bezbronność ludności żydowskiej. Zarządzili, że wszyscy Żydzi muszą założyć na lewą rękę białą opaskę z małą gwiazdą Dawida, cała młodzież z miasteczka została zobowiązana każdego dnia stawiać się do pracy fizycznej. Praca polegała na plewieniu trawy na ulicach i placach targowych, czyszczeniu kanału na rynku i wykonywaniu innych ciężkich prac porządkowych. Pracowano pod nadzorem polskich policjantów, którzy przy tym mocno bili gumowymi pałkami i czasem pocieszali z ciętą ironią, że te cierpienia nie będą długo trwały... Na początku lipca do Tykocina przybyli ze strasznymi, bolesnymi wieściami uchodź cy z sąsiednich miasteczek - Wizny, Jedwabnego i Trzciannego. Żydzi z Wizny i Jedwabnego zostali spędzeni do stodoły przez miejscowych Polaków z pomocą niemieckich żołnierzy i żywcem spaleni. W Trzciannem jeden jedyny Niemiec z pomocą miejscowej ludności polskiej zastrzelił 500 Żydów. Słysząc takie wiadomości, tykocińscy Żydzi zupełnie stracili odwagę i nadzieję, wszyscy chodzili wokół jak oszołomieni. Równocześnie faszystowsko-polskie elementy zarządziły, by Żydom nie dostarczano produktów i artykułów żywnościowych. Nie można było dostać nawet odrobiny mleka dla dziecka. Zarządzenie wygłodzenia Żydów zostało wykonane przez polską policję, która bacznie strzegła, aby chrześcijanin nic wszedł do żydowskiego domu. Położenie Żydów stało się tragiczne. Podczas akcji rabunkowej w pierwszych dniach po wybuchu wojny domy żydowskie zostały całkowicie spustoszone, teraz został zatrzymany jakikolwiek dopływ produktów. Każdego dnia byli gnani do ciężkiej pracy fizycznej, nadchodziły też smutne wiadomości z sąsiednich miasteczek, które całkowicie przybiły Żydów i zmieniły ich w żywe trupy. Ten stan trwał do 16 sierpnia 1941 r. Tego dnia przyjechało do miasteczka niemieckich żandarmów. Jak się później okazało, wkrótce przyjechali też gestapowcy z rozkazem zabicia Żydów z Tykocina. Starali się nie przestraszyć Żydów i by ukryć swoje mordercze zamiary oraz diabelską decyzję, stwarzali pozory, że są obrońcami Żydów. Natychmiast ogłosili, że każdy, kto zagrabił żydowskie rzeczy, jest zobowiązany oddać je Żydom, wymieniono dosłownie nawet sznurowadła do butów... Odwiedzili wiele żydowskich domów, wyrażając naj głębsze współczucie z powodu pustki i zniszczenia w mieszkaniach. Ich perfidia i cyniczny spryt sięgnęły tak daleko, że Polacy zaczęli szeptać, że Niemcy przybyli bronić Żydów i z pewnością są już przekupieni. Żandarmi od razu zarządzili, że Żydom nie wolno się pokazywać poza granicami miasta. Na drugi dzień po przybyciu żandarmów do Tykocina rozeszła się informacja, że rozkazano wykopać w lesie łopuchowskim trzy głębokie, duże doły. Kopanie dołów było prowadzone w szybkim tempie, zatrudniono setki chłopów z okolicznych wsi. Doły miały dwanaście metrów długości, cztery metry szerokości i pięć metrów głębokości. Tego samego dnia nadeszła wiadomość, że tykociński Żyd Dawid Mersz Orowicz (syn Chaima Prażyka), który wybrał się po żywność do pobliskiej wsi Sierki, został złapany przez przejeżdżających żandarmów oraz miejscowych policjantów i na miejscu zastrzelony. Obie informacje wstrząsnęły żydowską społecznością w Tykocinie, intuicyjnie wyczuwano zbliżającą się śmierć. Ludzie czuli się jak myszy w klatce, całkowicie bezradni i załamani. Wielce szanowany rabin Abole, błogosławionej pamięci, wielki gaon tego pokolenia, a także inni pobożni Żydzi próbowali pocieszać, że Bóg pomoże i nic złego się nie stanie. Znaleźli się także stratedzy, którzy wyjaśniali, że doły zrobiono w celach wojennych, przeciwko atakowi czołgów, do magazynowania benzyny itd. Silny instynkt życia z jednej strony i brak nadziei na jakąkolwiek pomoc z drugiej zadziałały tak, że pocieszano się wzajemnie i wmawiano sobie, że nic złego się nie zdarzy, że Bóg pomoże. Dla uspokojenia nastrojów wiele także zdziałał zięć Meira Szpiro, który biegał od domu do domu i pełen przekonania dodawał otuchy tłumowi, mówiąc, że nic złego się nie wydarzy, nie należy wpadać w rozpacz. Kilka dni później, w niedzielę 24 sierpnia o godzinie 6 wieczorem ogłoszono (zgodnie z tykocińskim zwyczajem przez obębnienie na ulicach), że nazajutrz, 25 sierpnia, o godzinie szóstej rano mają się zebrać na rynku wszyscy Żydzi z Tykocina, mężczyźni, ko biety i dzieci, z wyjątkiem kalek i chorych. Błyskawicznie smutna wiadomość rozniosła się po wszystkich żydowskich domach. Wiele kobiet zaczęło spazmować. Zrobił się płacz i zamieszanie, biegano jeden do drugiego. Załamywano ręce i z dzikimi, przestraszonymi oczami pytano: "co się dzieje?". Spontanicznie doszło do wielkiego zebrania u rabina. Część uważała, że należy uciekać, natomiast inni twierdzili, że nic złego się nie wydarzy i jeśli część Żydów ucieknie, to po pierwsze zostaną złapani, gdyż całe otoczenie jest wrogie, a po drugie mogą z tego powodu cierpieć ci Żydzi, którzy będą musieli zostać, i poniosą całą odpowiedzialność. Próbowano się czegoś dowiedzieć, ale wszyscy Polacy nabrali wody w usta i nikt nic nie powiedział. Po długiej naradzie postanowiono, że wszyscy jak jeden stawią się jutro na rynku. O godzinie dziewiątej była godzina policyjna, nikt już nie mógł wyjść ze swego domu. Polska policja pomocnicza pilnowała, aby nie można było się komunikować. Każdy siedział za łamany u siebie wdomu. Ta noc była jak noc sederowa, długa jak żydowska diaspora, nikt nie spał. W poniedziałek 25 sierpnia o godzinie szóstej rano wszyscy Żydzi, mężczyźni, kobiety i dzieci, zebrali się na rynku. Na placu stały stół i krzesła, na których rozsiedli się niemieccy żandarmi i zaczęli zaznaczać nazwiska przychodzących Żydów. Ta procedura nie trwała jednak długo. Kiedy tylko rynek zapełnił się ludźmi, została wstrzymana rejestracja, która służyła tylko jako środek do oszukania Żydów. Gestapowcy z pomocą miejscowej polskiej policji pomocniczej, uzbrojonej w gumowe nahajki, zarządzili zamknięcie rynku. Następnie Niemcy przeprowadzili sortowanie ludzi - rzemieślnicy osobno, młodzi osobno, starsi ludzie także osobno. Rozkazujące głosy niemieckich zwierząt ludzkich rozbrzmiewały ponad całym miasteczkiem i napełniały strachem serca zebranego żydowskiego tłumu. Pewnej części Żydów, którzy intuicyjnie wyczuli grożące niebezpieczeństwo, udało się wykraść z rynku. Tymczasem około godziny siódmej nadjechało siedem samochodów ciężarowych z gestapowcami. Na ostatnim samochodzie zauważono broń maszynową i kilka skrzyń z amunicją. Cały rynek był silnie strzeżony przez niemieckich morderców. Wszystkim młodym i zdolnym do marszu kazali ustawić się w szeregi po cztery osoby. Kolumna zajmowała całą długość rynku, od jednego rogu do drugiego. Do pierwszego szeregu bandyci specjalnie wybrali najważniejszych ludzi, wśród nich Jakuba Charoszuchę - handlarza drewnem, jego zięcia Mosze Żaka, handlarza skórą, Daniela Dajcza - krawca, któremu dali w rękę harmonię do grania. Roz kazali wszystkim śpiewać Hatikwę i pognali w kierunku szosy. Natomiast starszych ludzi i kobiety z małymi dziećmi ci "humanitarni" synowie "narodu panów" posadzili na samochody i wywieźli w tym samym kierunku. Nad miasteczkiem i wokół niego rozchodził się dziwny dźwięk, który był mieszanka pieśni,zduszonego płaczu i dzikich, wyrwanych tonów harmonii, taką kakofonię dźwięku mógł wymyślić tylko diabeł. Niebo pokryło się chmurami i zaczął kropić deszczyk, jakby niebo i cała natura chciały współuczestniczyć w wielkim żalu i smutku tykocińskich Żydów, synów i córek nieszczęsnego ludu Izraela, którzy ostatni raz rzucali swe zrozpaczone spojrzenie na rodzinne miasto Tykocin, nieświadomi, że już nigdy tu nie powrócą. Przy polnej studni padł pierwszy strzał, zginął stary Żyd Szmul Luherman (nazywany Szmulek Bobecki), podszames bejt midraszu, który miał chorą nogę i pozostawał w tyle. Polska policja pomocnicza gumowymi nahajkami pomagała Niemcom przyspieszać marsz. W szybkim tempie, z wymuszonym śpiewem, pod ciosami strażników popędzono Żydów do Jeżewa, a stamtąd szosą wiźnieńską do wsi Zawady, gdzie ich za mknięto w zawczasu przygotowanym budynku tamtejszej szkoły podstawowej. Zabrano tam także na samochodach ciężarowych wszystkich pozostałych ludzi. Ze wsi Zawady prowadziła prosta i krótka droga do lasu łopuchowskiego, gdzie były już wcześniej przygotowane doły. Kiedy wszyscy Żydzi z rynku byli już skoncentrowani w Zawadach, rozpoczął się ostatni etap marszu śmierci. Co kilka minut do budynku szkoły podstawowej podjeżdżał samochód wypełniony Ży dami, którym Niemcy wyjaśniali, że wiozą ich do getta w Czerwonym Borze. Prowadzono ich jednak do dołów, do których wrzucano ich żywcem. Dół był głęboki na 5 metrów i nie było już stamtąd możliwości ucieczki. Samochody jeździły tam i z powrotem cały dzień, prawie o zmierzchu Niemcy zakończyli swą diabelską pracę, zapełnili ludźmi cały dół. Przed nocą chłopi z okolicznych wsi zasypali doły pod nadzorem niemieckich bandytów. Należy tu zauważyć, że Niemcy zadbali o to, aby nie było świadka ich zbrodni. Polscy policjanci pomocniczy z Zawad zostali natychmiast odesłani z powrotem do Tykocina, a chłopom powiedziano, że tu leżą martwi jeńcy wojenni. Po zasypaniu dołu mordercy wrócili do miasteczka. Ludność polska przygotowała wielki bal i elita miasteczkowa bawiła się z bandytami całą noc. Nazajutrz polska policja pomocnicza chodziła razem z Niemcami od domu do domu i znowu wyganiała na rynek Żydów, którzy z różnych powodów nie stawili się pierwszego dnia, także chorych, starych i kaleki. Drugiego dnia było wiele kobiet z małymi dziećmi na rękach i starców. Znów załadowano ludzi na samochody i zawieziono do drugiego dołu. Drugiego dnia rzeź trwała do godziny 2 po południu. Pierwszego dnia zamordowano około 1400 Żydów, a drugiego około 700. Łącznie w straszny sposób zginęło około 2100 (dwa tysiące sto osób), przeważnie wrzucano ich żywcem do dołów. Rzeź miała miejsce 25 i 26 sierpnia 1941 r. Ten masowy mord przeprowadzony na zimno, z wyrachowaniem i premedytacją byt pierwszym w okolicy Tykocina, ponieważ Żydzi z sąsiednich miasteczek, jak Knyszyn, Sokoły, [Wysokie] Mazowieckie, Choroszcz i innych, żyli w gettach i wytrwali do listopada 1942 r. Z rzezi w Tykocinie uratowało się około 150 osób - dzięki temu, że uciekły z miasteczka noc wcześniej i ukrywały się na miejscu. Wśród nich byli: Jeszaja Lejb Trach mowski, Kopel Szwedkowski (tałeśnik), który żył potem w Sokołach i zginął tam pod czas likwidacji getta, piekarz Szajka Lewin z rodziną, Symcha Jabłonowicz (rzeźnik) z całą rodziną, Icchak Szoszkes ze swoją siostrą i dzieckiem, Aron Feler z żoną i dziećmi, Icchak Fcler, Anszel Furka z synem, Lejka Sirota z rodziną, Lejzor Olsztejn, Zy skind Szaul Turowicz (kowal), Jowka Płoński, Nataniel Zilbersztejn z rodziną, Elka-Chaja - piekarka z mężem i inni. Wielu uratowanych uciekło do Białegostoku, żyli tam w getcie i zginęli podczas likwidacji. Część szukała ratunku u okolicznych chłopów i później wpadła w ręce niemieckich żandarmów, którzy od razu rozstrzeliwali Żydów, zgodnie ze znaną melodią: "Jeden ma wyrok: śmierć". Złapanych Żydów prowadzili do trzeciego otwartego dołu w lesie łopuchowskim i tam rozstrzeliwali. W listopadzie 1941 r. żandarmi złapali we wsiach Tatary i Łaziuki grupę następują cych Żydów: Taubę Łucka (żonę bezdomnego krawca) z synem, żonę Kropownickiego (fryzjera) z małym dzieckiem, 8-letniego syna Eliasza Kawki i piekarza Mosze Kobylińskiego. Sprowadzono ich do miasteczka, stamtąd furmanką zawieziono do łopuchowskiego lasu, gdzie zostali rozstrzelani i leżą w trzecim otwartym dole. Po rzezi Żydów w Tykocinie w dniach 25 i 26 sierpnia 1941 r. niemieccy mordercy przystąpili do likwidacji żydowskiego majątku; wielka synagoga została zamieniona na magazyn. Tam przywieziono całą pościel (poduszki, pierzyny, kołdry) z żydowskich domów i inne miękkie rzeczy domowe. Lepsze meble żandarmi i inni, cywilni urzędnicy zabrali dla siebie, wstawili do swych własnych pokoi. Pozostałe rzeczy sprzedali na licytacji. W określonym dniu zebrało się wielu chłopów z okolicy na rynku i za drobne sumy odkupywali całe żydowskie mienie, które było ukryte w żydowskich domach. Dzikie niemieckie bestie starały się zmyć szybko wszelki ślad po żydowskim osadnictwie, wyrywali z korzeniami każdy znak po niedawno pulsującym tu żydowskim życiu. Po uśmierceniu żywych zamierzyli się także na martwych. Stary żydowski cmentarz był pokryty ciężkimi, starymi macewami sprzed stuleci, były tu groby rabinów, gaonów i wielkich swego pokolenia. Grobami, do których zbliżano się, zdjąwszy buty, ze strachem i wielkim szacunkiem, grobami, wokół których powstawały legendy, macewami na wpół rozpadniętymi ze starości, ze szparami, w które ludzie w potrzebie drżącymi palcami wkładali kwitlech i od razu odczuwali ulgę w zbolałych sercach. Ten stary żydowski cmentarz został szybko zbezczeszczony. Kamienne ogrodzenie, postawione z wielkim wysiłkiem i przy pomocy materialnej tykocińskich ziomków z zagranicy, zostało rozebrane przez barbarzyńskich Niemców i razem ze wszystkimi macewami zamienione w materiał do budowy szos. Cały teren cmentarza żydowskiego zamieniono w pastwisko, od czasu do czasu służył jako plac egzekucji przypadkowo złapanych Żydów, a także ofiar polskiej narodowości. Drugim obiektem dla niemieckiego wandalizmu była wielka żydowska synagoga. Cała synagoga została zdemolowana, przy pomocy miejscowej ludności wyposażenie wewnętrzne zostało całkowicie zniszczone. Wielkie drzwi wejściowe, galeria, ławki, stoły i inne drewniane urządzenia zostały wywleczone na opał, w tym także kunsztownie wyrzeźbione ściany aron ha-kodesz. Nawet ceglane płyty podłogi, które przetrwały stulecia, znikły, na ich miejscu ukazał się żółty piasek. Całe centrum miasteczka, które było zamieszkane przez Żydów, zostało całkowicie zniszczone. Żandarmi za grosze sprzedawali drewniane żydowskie domy, które chłopi pozbierali i przenosili na wieś. Murowane budynki były niszczone, amtskomisarz sprzedawał cegły za marne pieniądze i chłopi z wielkim apetytem stawiali się ze swymi furmankami, pomagając mu przeprowadzić plan zniszczenia. Cudem ocalał zniszczony masywny budynek żydowskiej wielkiej synagogi w Tykocinie, sprawiający wrażenie komina po spalonym domu po zagładzie Tykocina. Skąd wziąć treny żałobne o zagładzie Tykocina? Mogę podać tylko suche fakty, tak jak wryły się w moją świadomość, przywołać moje wspomnienia o minionych, mrocznych i krwawych dniach, które doprowadziły do całkowitego upadku żydowskiej społeczności w Tykocinie, liczącej ponad 2000 osób. Przeżyło tylko siedemnaści osób. Opisuję zagładę naszego rodzinnego miasta po to, by ta smutna, krwawa historia trafiła do każdego ziomka z naszego miasteczka w szerokim świecie. Aby każdy z nich wiedział, że Żydzi z Tykocina leżą razem w łopuchowskim lesie w dwóch bratnich mogiłach. Po innych żydowskich osadach, miastach i miasteczkach nie pozostał żaden ślad, [Żydzi] zginęli po długich i ciężkich męczarniach w komorach gazowych, spaleni w krematoriach. 25 sierpnia 1944 r., pierwszy raz po wyzwoleniu, my, resztki żydowskiego Tykocina, w liczbie 16 osób zebraliśmy się w łopuchowskim lesie przy masowych grobach naszych sióstr i braci, ojców i matek. Staliśmy z poruszonymi sercami na miejscu, gdzie nasi bliscy ostatni raz patrzyli na boży świat i z okrzykami rozpaczy - dlaczego? lub wołając Szma Izrael, zostali wrzuceni do tych głębokich dołów. Wspominając jasne dusze świętych męczenników i przysięgając zemstę na niemieckim narodzie morderców, głosami drżącymi ze zdenerwowania odmówiliśmy tradycyjny kadisz. Zrobiliśmy prowizoryczne ogrodzenie i postawiliśmy tablicę pamiątkową. Wierzę, że nadejdzie dzień, kiedy wspólnymi siłami postawimy stosowną macewę. Straszny okres hitlerowsko-niemieckiej okupacji przeżyli i zostali wyzwoleni przez Rosję Sowiecką i jej potężną Armię Czerwoną następujący Żydzi z Tykocina: Eliezer Fryc, Lejbel Fryc, Menachem-Mendel Turek, Mosze Turek, Eliezer Olsztejn, Zyskin Olsztejn , Fiszel Zilbersztejn, Tauba Zilbersztejn, Mordechaj Brener, Szmul Feler, Becalel Wilga, Icchak Feler, Chaszka Ismach z dwojgiem dzieci, Lejzer Choroszucha, Alter Kac. Wyżej wspomniani przetrwali dzięki swemu uporowi, przechodząc trudną drogę nieszczęść, cierpień i bólu, każdego dnia mając śmierć przed oczyma. Każdy w inny sposób i w innym miejscu jest kawałkiem historii i może służyć jako temat dla trzyma jącego w najwyższym napięciu opowiadania. Jako repatrianci ze Związku Radzieckiego powrócili: Abram Turek, jego żona Sara, ich syn Icchak i wnuki Chana i Józef, także żona i dwoje dzieci Meira Tenenbojma (fryzjera), Józef Łucki, Szmul Jachlachowicz (syn Welwla, rzeźnika), Gerszon Żelazo z żoną i córką. Źródło: AŻIH, Relacje. Zeznania ocalałych , sygn. 301/1971, Relacja Menachema Turka, 29.10.1946, k. 7. Z języka jidysz tłumaczyła Sylwia Szymańska |